tszodadzida
  Rzeźbiarza chleb powszedni czyli reanimacja
 
Przygotowań noc pierwsza

Zamiast jak kto normalny, o godzinie dziewiątej oddać się toalecie, ablucjom i nakładać sypialną szlafmyce, felek przyodziewa co gorsze szaty i cichcem, kuchennymi drzwiami z chałupy się wymyka. Opłotkami podąża w stronę ościennej dzielnicy, aby tam w zaciszu pracowni oddawać się harcom ze swej nową wybranką.

No nie żadną tam nową młódką. Przechodziła ona już przez ręce wielu. A w życiu swem niejednego zaznała i nie z jednego GSu paliwa zażywała. Sztuka ona już i nie młoda. Zburzenie słynnego muru w Berlinie nawet pamięta. Jednym słowem maszyna po przejściach. Ostatnimi laty w opuszczeniu i sromocie w czeluściach ciemnicy złożona była. Tam też ostatnia właścicielka za garść srebrników ją w jego ręce wydała. No niby sztuka porządna, bo przez kobite niepalącą ujeżdżana była. Nie wiem wszakże czy lekarza. W każdym razie jazdy to ona dawno już nie pamięta. W każdym razie grubą kołderką kurzu i pajęczyn pokryta była.

Kurz na tyle wredny a tłusty, że łatwo nie schodził. Ale nieco agresji i środków magicznych stan ten zmienił. I tak nawet kolor ujrzeć się dało. To było w Piątek. Taka retrospekcja mała.

Dziś zaś pierwsze poważniejsze oględziny wypadły. Rzut oka do zbiornika. Czy oby jakoweś paliwo w nim się ostało. Bak i owszem pełny. Jednak paliwa w nim nie było. Syf masakryczny jakoby w syfonie zlewu starego w domu nieporządnem. Rdza płatami się łuszczy i wyglądem masakrycznym oko widza hańbi.

"No nie porządzimy" sobie myśli felek. Ten jednak nie kiep i byle czym głowy se nie zaprząta. Chwycił obcęgi i joł kanapę ze skórą obdzierać. Odarta z kanapy, wnętrze swe ukazała. Gnaty nieraz przetrącone elektrodą wiejskiego kowala spawane obraz nędzny przedstawiały. Nic to se felek z tego nie robił i dalejże z wnętrzności sztukę odzierać począł.

Gaźnik niegdyś okazały z zazdrością wielką przez Wueskarzy darzony za przymioty jego wielkie był czasach zamierzchłych chwalony. Czasy te, świetności wielkiej dawno już przeminęły i między karty baśni złożone zostały. Dziś po rozbiórce jego gnojem i brudem wnętrze wypełnione. Przeto dysz i innych gratów wnętrza nijak ujrzeć się nie dało. Jedynie śrubsztak dzielnego felka z gnoju na światło dzienne znów je wygrzebał.

Zabiegów i czarów wielkich użyć trzeba było aby pierwotnym wyglądom a i funkcjom właściwym przywrócić je można było. Cóż to dla felka. Magii i sztuczek kuglarskich po jarmarkach uczył się lat wiele. A i z niejedną trupą po świecie wędrował. Przeto i takim dziwactwom radę dał. Wężyk i strzykawka jak u ćpuna za zbiornik robiła a on czarował i magi używał. Linki po zębach i łokciami ciągał gdyż dźwigni i rolek właściwych nie miał. Ale sztuki takie nie obce mu były i radę dał, gdyż za nie jednym mistrzem chadzał i nie takie rzeczy po świecie widywał.

Serce jego szybciej zabiło gdy jego niemłoda i sterana trudami życia Etka głos z siebie po latach wydała. Grubo po północy z zadymionej pracowni do alkierza udał się szczęśliwy i spełniony.



No to jedziemy dalej noc druga

Teraz czas na resztę układu paliwowego. Rzut oka do zbiornika. Uuuuuuaa, masakrija. We wnętrzu kupa rudego syfu. Walka nie będzie łatwa. W sumie najłatwiejszym rozwiązaniem jest kupno nowego zbiornika i zapominamy o temacie. Jednak idea i nazwa rajdu 'Złombol" zobowiązuje. Właściwie to można kupić cały nowy pojazd i jest spoko. W zasadzie mógłbym pojechać Afryką i byłby luzik. Ale nie w tym rzecz. Skoro ma to być rajd złomków to niech tak będzie. Reaktywuje mojego złomka wykorzystując jak najmniej nowych części. Wszak jak mawia stare polskie przysłowie 'Sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwiznę".

Do naprawy sprzęta postanawiam wykorzystywać w maksymalnym zakresie techniki garażowe, domowe oraz osławioną technologie rejli. Oczywiście wszystko w granicach zdrowego rozsądku. Wracajmy jednak do etkowego zbiornika. Widok wnętrza oświetlonego latarką, na tyle ile się da, ukazuje głębię masakry. Wszystko rude a dno wygląda jakby ktoś je pokrył "barankiem". Wewnątrz jest jeszcze trochę paliwa. Od czegoś trzeba zacząć.


Kranika nie daje się przekręcić. Stoi na dębowo. Jak się nie da otworzyć to trzeba go wykręcić całego. Wykręcam na kuwetą. Cały czas trochę walcząc ze zbyt mała ilością rąk. W jednej ręce trzymam zbiornik nad kuwetą. Drugą ręką zaś odkręcam kranik. Każdy kto kiedyś trzymał zdemontowany zbiornik w ręku wie, że jedna ręka to za mało aby go utrzymać. Wszystko to na pograniczu stabilności. No i proszę jeszcze pamiętać, że to trzeba mieć nad kuwetą aby nie skąpać się w bajorze, albo wylać zawartość na nogi.

Odkręcam kranik i ......nic. Jak to? W zbiorniku jest paliwo, kranik zdjęty i nic nie leci ? Chwiejnej równowagi starcza mi na tyle aby czubkami palców zgarnąć ze stołu śrubokręt. Wbijam we wnętrze otworu po kraniku. Majdruje i wyciągam. Leci. Niestety krótko. Powtórka z rozrywki; wbijam śrubokręt, majdruje, leci, nie leci. I tak jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz. Wreszcie zbiornik jest pusty.

Paliwo zlane do kuwety jest mętną, burawą cieczą. Dopiero teraz w świetle latarki zaczynam dostrzegać fragmenty dna zbiornika. To co mówiłem o baranku do zabezpieczania podwozi w samochodach to jedyne co widzę. Postanawiam odcedzić to co wylałem z wnętrza i powtórzyć operację. Trochę się ta zupa ustała gdy zaglądałem do zbiornika.

Zaczynam powoli wlewać zawartość kuwety do zbiornika. Na dnie zostaje mi około centymetra czegoś na kształt piachu, mułu czy czegoś w tym stylu. Jest tego na tyle dużo, że wybieram to szpachelką z kuwety. Bełtam zalany zbiornik i po jakimś czasie znowu zlewam pomagając sobie co chwilę wkrętakiem. Tu historia powtarza się kilka razy. Wlewam, bełtam, spuszczam coraz rzadziej pomagając sobie śrubokrętem. Po którymś tam razie coś zaczyna w środku latać. Przewracam zbiornik do góry dnem i wyciągam z jego wnętrza siatkę filtra. Ciekawe, że uwolniła się z mułu dopiero po którymś tam razie. Koniec końców z wnętrza baku wydobyłem około pół może trzy czwarte kilo mułu. W każdym razie uzbierało się tego niezła torba.

Na koniec wrzucam nakrętki i robię dogrywkę. Znowu udaje się wydobyć dodatkowe porcje mułu. Po kilku godzinach nierównej walki, wlana do wnętrza czysta ropa wypływa czysta.

Pora zająć się kranikiem. Jak już wspominałem wcześniej sitko od dawna opuściło kranik i spoczywało na dnie zbiornika. Odkręcam pokrywkę zaworu kranika. Wyjaśnia się dlaczego nie można go było odkręcić. Przyrósł on do korpusu. Uszczelka gumowa jest w takim stanie ze strugam ją śrubokrętem. Inaczej się nie da. Rozłazi się wiórkami. To dobry wstęp do strugania kebabu. Wszak wybieram się do Turcji. Choć i tak wiadomo, że najlepszy turecki kebab jest na Saskiej Kępie w Warszawie.

Wracajmy jednak do kranika. Drożny to on nie jest wcale. Wszystkie kanały są tak pozapychane, że nie da się ich udrożnic żadną cywilizowaną metodą. Mały śrubokręcik robi za dłutko rzeźbiarza i wiertło wiertarki jednocześnie. Ten parszywy muł przechodząc przez kanałek przyrósł do gałeczki kranika niczym stalagmit. Czyżbyśmy mieli do czynienia ze zjawiskami krasowymi jak w jaskiniach ?;-). Tyle, że etka nie stała tysiące lat a max dziesięć.

Wyciągam rureczkę z kranika. Wygląda jakby była zrobiona z wkładu do długopisu. Niestety kanał jest zarośnięty. Kilkadziesiąt minut dłubania kanale śrubokrętem daje efekty. Dowierciłem się do drugiego końca. Jest nieźle. Ale gdzie do cholery jest drugi kanał do rezerwy? Nie ma ? Mało prawdopodobne. Gdzieś musi być. Od czasów gdy ostatni raz grzebałem w kraniku od motura minęło już dużo czasu. Obecne moje sprzęty mnie w tym zakresie rozpieszczają. Kiedyś zapchany kranik był tak oczywistą sprawą, że się dmuchało i jechało dalej.

Kombinuje i kombinuje. Czuje się trochę jak dentysta szukający w zębie próchnicy. Tyle, że ja mam wszędzie twardo. Chyba nastąpiła remineralizacja ubytku czy jak to się tam nazywa. Po kanale rezerwy ani śladu. Nie przestaję dłubać. Coś jednak się udaje wydłubać. Niestety jest to tak twarde i zbite, że wydzióbuje tylko maleńkie odpryski. Wygląda to jakby ktoś pozaklejał to distalem. Przy głównym przelocie miałem ślad w postaci rurki i widziałem gdzie grzebać. Tu wszystko po omacku. Koniec końców okazało się, że szukałem małego okrągłego otworu, a był trzy razy większy i prostokątny. Koniec końców udrożniłem oba. Do zmontowania potrzebne byłyby uszczelki i siatka filtra.

Wychodzę z garażu wsiadam na motura i jadę na Nowolipki do sklepu. Sklep nie zmienił się od trzydziestu lat. Wygląda jak zawsze. Tyle, że otwierają go o dziewiątej. Jest ósma. Ucałowałem klamkę i odwrót. 'Nu pagadi" jeszcze tu wrócę. Ze zwieszonym nosem jadę do domu. Może dostanę śniadanie. Na kolacje chyba nie mam co liczyć.

Wczoraj był dzień klęski. Zaczeło się od wizyty w sklepie. Co uszczelka do kranika? Do MZetki? Nigdy czegoś takiego nie było. Tylko cały kranik. No cóż cała moja dentystyczna robota, z taką wielką pasją, psu na budę się zdała. Normalnie czułem się jak archeolog, który odkrywał nowe korytarze we wnętrzu piramidy. Całę moją przyjemność szlag trafił. Kupiłem nowy kranik i wróciłem do mojej jamy. Zmontowałem to w całość i ...nie udało mi się etki odpalić. Smutno mi.

Następne podejścia nieco zmieniły sytuację. Odpala, ale tylko ze ssania. Pracuje, nie wchodzi na obroty i za chwilę gaśnie. Udaje się utrzymać pracę tylko na ssaniu. Tak nawet do Katowic nie dojadę



Godzina zero - przelom

Przyczyna chodzenia tylko na ssaniu odkryta. Po 64 zaglądaniu do gaźnika, postanowiłem rozebrać na atomy i poddać go szczegółowej autopsji. No możnaby powiedzieć taka sekcja zwłok. W końcu i tak nie dycha. W Życiu Mariana nie widziałem gaźnika ETeZetki od środka. Jakiś dziwny taki. Ani to śruby do regulacji uchylenia przepustnicy nie ma i wogóle jakiś taki do WSKi niepodobny.
 
Ale do sprawy. Rozebrałem cholerę na atomy i dmucham i dmucham w różne dziury, ale nic nie wyleciało. Myślę sobie przełomu raczej nie będzie. Składam to do kupy i ziu. Nic nie wymyślę. Do tej pory z braku lepszego pomysłu wkładałem wszystko tam gdzie było. Tak trochę bez szczególnej wiary składam, ale przyglądam się każdemu kawałkowi z osobna.
 
W pewnej chwili patrzę sobie na dysze główną z rozpylacza i tę od przejścia. Niby takie same, ale otworki w nich jakby różne. No na oko tak, odróżnić 1 mm od 1.3mm jest jakby trochę trudno. Ale po chwili kalibracji oka zaczyna być widać jednak pewną różnicę. One siedziały na odwrót. Z zewnątrz wyglądają identiko. Zazwyczaj chyba robi się je różnej wielkości i na różne gwinty, aby ich nie pomylić. Ale może tylko mi się tak zdaje. Mamy Cię. Chyba wiem czemu etka stała nie ruszana 10 lat. Wiekszą wkładam w rozpylacz. Wkladam gaźnik na miejsce. Kopie i wszystko gra. Chodzi reaguje na gaz. No życie nabiera barw jak w serialu "M jak milołść Mariana".
 
 
 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 10 odwiedzający (11 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja