W sobote po Rajdzie Bobrowym siedzimy sobie przy ognisku i jest strasznie błogo. Wspominamy sobie zdarzenia z trasy rajdu. Jest fajnie i fajnie.
- Wiesz felek, startuje w Złombolu.
- A co to takiego?
- Kupujesz furę za maks tysiaka i próbujesz tym dotrzeć do Stambułu masz na to cztery dni. Pojazd z komuny i wyprodukowany przed zburzeniem muru berlińskiego. Reszta to twoja fantazja. Wchodzisz ?
- No nie wiem.
Tu jak zwykle w życiu wyłaniają się stada ograniczeń trzymających ludzi przy ziemi. No coż, anioły w swetrach nie są ulotne. W niedzielę wracam do domu. Czterysta kilomerów polskimi bocznymi drogami to wycieczka na cały dzień. Mam sporo czasu do rozmyślań. Jakoś jeden temat kłębi mi się po głowie i co chwilę powraca. Możeby tak pojechać? No ale ..... tu nadal pojawia się cały szereg barier nie do pokonania. Z Jawora do Wrocławia jest koło setki. Tu jeszcze bariery są nie do przejścia. A w nosie przecież nie wykupie wczasów w Grecji i nie polecę samolotem. To latanie samolotem jest chyba niebezpieczne . Wyjeżdżając z Wrocka niema już rzeczy niemożliwych. To, że jadę jest pewne. Niemal natychmiast, wiem czym. Trabi to sprzęt stworzony do takich rzeczy. Nie żadna tania podróba z silnikiem Volkswagena. Tylko i wyłącznie dwusuwowy oryginał. Kombi byłby idealny. Można by tam zaimprowizować jakieś spanie w razie niepogody. Jakby był skwar da się wyjąć dach i mamy kabrioleta. Nie ma już tak fajnych samochodów. W dodatku nie trzeba niewiadomo jakich komputerów aby to naprawić. Pojazd niemal idelany. Wszystko czysty, święty, analog. W drodze do Łodzi nie myślę już o niczym innym tylko z kąd znaleźć Trampka.
Pierwsze podejście
Wpadam do domu. Zamiast się rozpakować z podróży odpalam internet. Szukam sprzętu. Sporo po północy zasypiam bez rezultatu. Tymi poniżej tysiąca raczej nie da się jechać. Jeżdżące to wydatek sporo powyżej limitu. W robocie jestem jakoś strasznie rozkojarzony. Efekty pracy marne. Ale chodzę jak nakręcony. Kolejny wieczór i noc spędzam podobnie. Efekt jest nieco lepszy. Mam dwa potencjalne adresy. Jeden niedaleko. Gites majones na chodzie z papierami. Umawiam się ze sprzedawcą na środę. Na miejscu okazuje się, że nie jest tak różowo. Sprzęt nie ruszany od pięciu a może siedmiu lat. Wrasta w podwórze. Drzwi nie da się otworzyć. Ba nawet nie da rady wcisnąć kluczyka w zamek. Z pokrzyw porastających cudo nie bardzo daje się go wyciągnąć. Z kół dawno już zeszło powietrze i wrosły w ziemie tak, że przy próbie wyciągnięcia urywamy zderzak. W sumie dobrze, że nie przyjechałem PKeSem. Mam przynajmniej jak wrócić do domu.
Druga sztuka
Internet to potęga. Znajduje jeżdżącą sztukę. Od pasjonata. Jeździ nim na zloty. Ponoć nie tak dawno był nim w Berlinie. To jest chyba to czego potrzebuje. Zadbany sprzęt. Od właściciela dostaję całą kupę zdjęć. Z solidnym zapewnieniem o idealnym stanie auta.
- Panie nawet chamuje.
To dość solidny argument. Z właszcza na górskich drogach. W dwusuwie wolne koło włącza się niczym sprzęglo gdy próbuje się hamować silnikiem. Oglądam zdjęcia. Nalepki ze zlotów. Horągiewki. Kurde nawet dwa radia. Safari i wspólczesne. Oraz CB. Wszystko na pokładzie. Na jednym ze zdjęć coś mi nie pasi. Wygląda jakby akumulator był w bagażniku. Gadam z gościem.
- Umarła mi bateria i nie chciałem inwestować w nową to włożyłem taki jak miałem.
- Wygląda tak jakby zajmował pół bagażnika.
- Ta, to od ciągnika jest. Jak pan chcesz to zrobie jak było. Pod maską. Tylko akumlator trzeba.
Dogaduje się z kolegą. Może jechać w piątek. Do Włodawy nie jeżdżą chyba pociągi. Trzeba się dostać autobusem. Potem już klapa, rąsia, buźka, goździk, kasa na stół i można wracać. Cały dzień chodzę jak nakręcony. Nie mogę sobie znaleźć miejsca. Już wysłałem zgłoszenie do rajdu.
Znów od początku
Wieczorem wyczytałem, że jeszcze nikt nie próbował startować w złombolu moturem. Kurza twarz, jak to możliwe. Znowu nie mam spokojnej nocy. Budzę się w środku nocy. Zaczynam szukać na allegro jakiegoś pasującego motoru. Prawie wszystkie poniżej tysiąca to albo niekompletne rozpierduchy albo nie mają dokumentów. Zasypiam gdy zaczynało się już rozjaśniać. Rano znowu się budzę z nowym postanowieniem. Co ja jakiś trabanciarz jestem, kapelusznik czy co ? Nie ujmując niczego ani jednym ani drugim, ja jednak wolałbym jechać moturem. W nocy wypatrzyłem jednocylindrową cezete 175. Dość rzadka sztuka. Jakoś się najarałem. Jadąc do pracy dzwonie do Mirelki.
- Ty a może by tak motorami.
- Wiesz, mialem do Ciebie dzwonić. Tylko się nie śmiej. Chciałem zaproponować to samo.
-No dobra, to olewamy trampka.
- Daj spokój z Cezetą. To ciągnik jest. Jeszcze jednocylindrówka Nie utrzymasz siedemdziesiątki w trasie.
- Wiesz mi marzy się WueSKa.
- Zamilcz, albo się rozłączam. Jak mamy jechać moturami to tylko MZka.
- Wiesz mam kosz do Jawy może byśmy zbudowali sajdkara.
- Nie ma mowy tylko MZka i o niczym innym nie gadam.
Dość twardo postawione warunki. Zastanawiam się z kąd tu znaleźć MZke i to jeszcze do tysiaka. Jeżdżącą zarejestrowaną. Masakra. Cały dzień mam do dupy. W sumie to motur wypada korzystniej finansowo. Do samochodu OC cztery stówy, przegląd stówa to wychodzi półtora tysiąca. Za motor oc 50 i przegląd też chyba mniej niż w aucie. Jeszcze koszty przerejestrowania. W miedzy czasie przypominam sobie Bartek kiedyś jeździł mzetką.
Wreszcie konkrety
- Halo Bart, weż mi powiedz ile pali Mzetka, a nie wiesz kto miałby do sprzedania ?
- Dzwoń do Misiaczka.
- A ona sprzedaje?
- Próbowała, ze trzy lata temu sprzedawać, ale jej nie wyszło.
- Halo, sprzedajesz mzetkę ?
- No chyba tak.
- Ile chcesz?
- No nie wiem. Mogę się zastanowić ?
- Nie. Gadaj ile chcesz, bo nie mam czasu i nerwowy jestem. "Ręce latają i nic nie mogę zrobić. Czuję, że stan ten zaczyna mi szkodzić" Pracować nie mogę. PKB leci na łeb na szyję przez te moje nerwy. Tu i teraz.
- No dobra, biorę. Kurde, ale jestem szczęściwy
- Felek, a po co Ci MZetka?
- Chcę jechać do Stambułu
- Z czymś się zderzyłeś ? Nie masz lepszego motoru.
Tu wyłuszczyłem tajniki planu. Czuję się jakby ktoś dodał mi skrzydeł. Ciekawe, że nigdy nie miałem podobnych wrażeń po red bulu. Euforia wylewa mi się uszami.
- Halo, Mirelka mam emzete.
- Jaką?
- Nie wiem.
- Z którego roku.
- Nie wiem.
- Jeździ
- Nie
- Daleko?
- W Ursusie.
- Ja pitole. Ty to farciaż jesteś. Ja też mam, ale w Szczecinie.
Wieczorem nie udaje mi się spotkać z Misiaczkiem. Cały kolejny dzień chodzę w napięciu. Żeby się tylko nie rozmyśliła. Dzwoni Lesor
- Felek, wiesz może bym z wami pojechał na tego złombola?
- Zarąbiście. Mam namierzonego trampka, jak chcesz jest do wzięcia.
- Nie wiesz jabym chciał Poldka..
Gadamy jeszcze trochę. Gość się coraz bardziej nakręca. Koło południa mam spotkanie z Panią księgową. Zawsze spokojna, rzeczowa i konkretna. Poważna i z dystansem do otaczającego świata. Wypisz wymaluj Pani Księgowa. Nie wytrzymałem, musiałem komuś powiedzieć. Wygadałem się. O Stambule, planach z Trabantem i o emzecie. Widzę, jak z każdym zdaniem oczy jej rosną niemal do wielkości szklanek.
- A co będzie jak się to Panu rozsypie?
- To, że się coś posypie to pewne. Niewiadomo tylko co i kiedy.
- No i co wtedy?
- Albo naprawiam, albo wracam pociągiem.
- To niesamowite.
- A, co jedzie Pani ?
- No co Pan ? Nie mam czym i z Kim.
- Trabant chyba nadal jest do wzięcia.
- Halo Lesor, Bierz tego trampka. Masz już załogę.
- To pewne? Mogę już się nastawiać?
- Pewne.
- Hura. Mam po co żyć!!
Teraz to ja mam oczy jak arbuzy. Taka spokojna i stonowana kobitka. A tu taki numer?
Wieczorem spotkałem się ze znajomymi. Pół wieczoru gadamy o złombolu, szukaniu i zakupach pojazdów. W ciągu następnego dnia dostaje wiadomość;
Felek!
To nie przestawiony zegar w moim kompie, tylko przestawione klepki w mojej głowie - po wczorajszym spotkaniu. Wykonałam wpis ok 3.30, tak mi podniosłeś ciśnienie. Dziś od 13.30 mam już przyklepanego Trabiego. Jak reszta pójdzie w takim tempie, będę stała w blokach startowych już pod koniec lipca. Moje dziecko, patrząc na mnie o poranku, kiedy z worami pod oczami i uśmiechem zwycięstwa na gębie, triumfalnie oświadczyłam "kupuję Trabanta!" nieśmiało poprosiło: "Mamuś nie spotykaj się już z tym Panem"