tszodadzida
  Prosta droga do mety
 
Ranek zaczynamy od przebudzeń i śniadanka.

 


Ferdez schodzi z koi w swoim kamperze.
Do sanitariatów nie da się nawet zbliżyć. Masakra. Smród i bród zcina z nóg na odległość. Zamiast mycia będzie rozkładanie warstatu. Po wczorajszej przygodzie zastanawiam się czy aby nie zwalić cylindra. Jednak lenistwo zwycięża. Skoro silnik zapala i pracuje na wolnych obrotach to nie może być, aż tak źle. Za to sprzęgło w Istambule może się przydać. Co by tu z tym zrobić? Na początek inspekcja i rozpaczliwe próby regulacji. Okazuje się, że regulować to nie ma czego. Za to wygląda, że mam silnik pełen wody. Jak się ona tam dostała? Nie umiem sobie wytłumaczyć. Zamiast oleju w skrzyni mam gęsta szarą maź. Z wygladu przypomina to rozwodniony gips do szpachlowania ścian. Do skrzyni wchodzi 0,7 litra oleju. Ja spuszczam prawie litr tego co miało być olejem. Okazuje się, że wśród złombolistów można zmontować całkiem niezły warsztat. Z dostępnych komponentów improwizuje przedłużenie pancerza linki sprzęgłowej. Zaczynam mieć sprzęgło. Efekty są nad wyraz pozytywne. Nawet udaje się włączyć luz i to bez gaszenia silnika. Normalnie jest bosko. Sprawdzam jeszcze zapłony. Zamiast normalnego 2.5 wyprzedzenia mam 8.


Leny klei nieszczelny zbiornik. Mirek wymienia gaźnik. Wszyscy mają coś do roboty. Prostowanie felg po wczorajszym odcinku specjalnym to niemal jazda obowiązkowa we wszystkich zespołach.


Trochę mnie niepokoi opuszczający się stelaż kufra u Lennego. Ewidentnie się gnie.  Przy wyjeździe widzimy jak pakują fiata na lawetę. Rzekomo stał na przystanku autobusowym. Tylko, że żadnego znaku o tym, że jest tam przystanek nie ma.
Obok stoi miejscowa skoda – od wczoraj i jest git.


Przy filmowaniu załadunku niemal doszło do rękoczynów. Ale  z motocyklistami, nawet tymi na emzetkach się nie zadziera. Wyglądamy prawie jak helli anieli. Prawie, jak wiadomo robi różnicę, ale i tak nie warto zadzierać. Prawie wszyscy startują w prawo. Prawie, bo nie my. My jedziemy w lewo. Wyjeżdżamy
z Sozopolu.
 

Tu był zdecydowanie najgorszy klimat. Najgorszy syf. Zdecydowanie nieprzyjemnie. Oszukiwali na czym się dało. Wyjeżdżąmy bez żalu

Z przeciwka wali na nas ekipa dwóch fiatów. Mówią, że nie ma przejazdu. Jak nie ma. My se damy radę. Rzeczywiście droga się kończy, a odjazd w prawo jest zasypany zwałami ziemi. Nie dla nas takie przeszkody. Wciągamy to nosem i już jesteśmy po drugiej stronie. Dojeżdżamy do głównej drogi. Jest zagrodzona barierą. Walimy rowem wzdłuż niej. Chwile później stoimy już w blokach startowych, aby włączyć się do ruchu.
 
Z przeciwka najeżdża gostek ładzianką. Lokales. Też jedzie naszym rowem. A myśmy uważali się za pionierów wyznaczających nowe szlaki. No chyba żeśmy je właśnie wyznaczyli. Od teraz jest to już normalna droga. Ciekawe jak sobie z tym wałem ziemi poradził??. Do granicy mamy około stówki.


Spotykamy Rzugów Gnojarzy. Rozsypał im się palec rozdzielacza. Skleili kropelką. Kropelka rulez. Silnik zapalił. Jest dobrze.  Jedziemy pustą leśną drogą.
 

Jest ładnie, ale dziurawo. Już się do tego przyzwyczaiłem. Mam wrażenie, że rozpadło mi się zawieszenie. Tył w ogóle nie tłumi i wszystko wali i dzwoni. Mam wrażenie, że nic się nie trzyma kupy. Wczorajsza nocna jazda po masakrycznych dziurskach wykończyła nie jednego. 


 W karzakach spotykamy dwa fiaty. Właśnie robią malińkij remontik. 
Dopadamy do granicy. Bułgarów przechodzimy łatwo. U turków trzeba pobiegać.



Zaczynamy klu programu. Turcja stoi otworem. No tak po prawdzie to tylko uchyloną furtką. Bo jeszcze granica. Co ja u licha wiem o Turcji??? No chyba mieli na pieńku z Sobieskim za Wiedeń. Ta Turcja to w cholerę daleko. I jest tam niejaki Tarkan. Piosenkę jakąś śpiewał na Eurowizji. Nawet fajna. Tylko oni tej europy to jakoś nie za wiele mają. To czemu to była Eurowizja? Sprawdzimy to za was.
 

No to wpadamy na tę granicę z impetem Sobieskiego. A ta cala zastawiona złombolotami. Na wstępie dostaje szkolenie od weteranów. Walisz do takiego smutnego co ma napisane visa. Potem do tego co podbija wizę. Potem do tego z paszportem potem, rejestrujesz auto, wpisujesz w paszport i do szeryfa … Już w połowie opowieści byłem chyba mocno zgubiony.

Z obłąkanym wzrokiem i jeszcze bardziej skudłanymi niepokojem myślami przekraczam progi hali wielkości dworca centralnego. Wzrok błąka się po wszelkiego rodzaju okienkach. Jest czego szukać bo okienek jak kas dworcowych na centralnym. Najszybciej znajduję telewizor i ten na dłuższą chwilę zaprząta mą percepcje.


Ale już chwilę później, ktoś mnie ciągnie za rękę. Tutaj, tutaj, dawaj. Tu są wizy. Rzeczywiście smutny albo ponury jak rosomak jegomość nie wydając z siebie ani pół dźwięku wyciąga rękę. Daje mu paszport i kartę rejestracyjną. Dowód odrzuca z niechęcią. Bierze paszport a drugą ręką pokazuje na szybie cennik opłat za wizę. Chwilę później paluszki bębnią o blat w oczekiwaniu na wyliczone 15 eurasiów za znaczek w paszporcie. No i znaczek mam.

Odchodzę od smutnego oglądając znaczek w paszporcie czy aby nie kancera. No co? Klient płaci, klient wymaga. Może się sprzeda w jakim filatelistycznym i część kosztów się zwróci. Już czyjeś usłużne rady kierują mnie do następnego okienka gdzie jakiś mundurowy klepie coś w komputerku. Potem oddaje paszport i kieruje do kolejnego jegomościa. Ten choć się uśmiecha. Ni słowa nie rozumiem z tego co mówi, ale przynajmniej wygląda to sympatycznie. Pewnie mówił coś w stylu dawaj te papiery ty wynędzniały europasie. Mamy cię w dupie, ale i tak złupimy twoje eurasie. No może coś w tym stylu. A może zupełnie coś innego.

Ci wizowo paszportowi mieli całkiem fajne kantorki z komputersami, szklanymi szybami. Tak trochę na bajerze i z wypasem. Teraz zaczyna się folklor. Idę rejestrować Mzete. Tu już biurowa rozpacz. Wypisz wymaluj policyjne biurko z przed dwudziestu lat. Ściany wymalowane szarą klejową. Gość ni słowem się nie odezwie i coś tam klepie w komputerku, którego nawet nie widać. Tu się schodzi najdłużej. I właściwie od oddania dokumentu nic się nie dzieje.

Potem jeszcze wizyta u szeryfa. Ten to już amerykański folklor. Chyba ogląda na Youtubie Johna Waynea. Siedzi z nogami na blacie. A może tylko tak mi się wydawało. Bierze kartę, ogląda i oddaje. Wychodzę i nie bardzo wiem co dalej. Po każdym okienku ktoś ze złombolistów mówił w którą stronę się dalej idzie. Teraz nic. Zero podpowiedzi. W głowie kołacze się nieznośna myśl. No a może już dalej nic nie ma   Niemożliwe koniec biurokracji Trudno, będę musiał nauczyć się z tym żyć…
 

Wychodzę na dwór. Słońce jakby daje po oczach. Na podwórku dalej stoi cały tabor złombolistów. Oni robią to co zawsze. Każda chwila bez grzebania w sprzęcie chwilą straconą. Kiub szuka prądu w trampkowej elektrowni. Goście w Zastawie regulują jakby coś w zapłonie. Jeden koleś od malucha mocuje do bagażnika dachowego Hi lifta. Podnośnik którym można by podnosić ciężarówę. Bagażnik kurierów załadowany bo brzegi walizami i telewizorem. Wygląda to jakby się do Turcji na emigracje udawali. Jednym słowem cygański tabor pełną gębą. Miras coś tam kręci śrubkami u Lennego. Tylko Martyna robi zdjęcia.


W końcu ruszamy. Miejsce gdzie stoi moja maszyna kończy się dość wysokim  krawężnikiem. W kategorii krawężników to nawet cholernie wysokim. Nie będę wracał jak leszcz. Jedyna i do przodu. Wykonuje efektowny skok, niczym wściekłym endurakiem i ląduje na ziemi. Sprzęt jakby stracił na elastyczności. Właściwie każda nierówność wali niemiłosiernie po kości ogonowej. Kurde, jakbym wozem drabiniastym jechał. Zatrzymuje się i oceniam sytuacje. Tył wygląda na wprasowany w ziemię.

 
No mogłem to przewidzieć. Już w Bułgarii tłumienie było słabe. Właściwie to już go nie było wcale. Skoków mi się zachciało. Teraz, gdy zostało koło 200 kilosów do celu. Ale zaraz, zaraz sprężyny wyglądają na całe. Tłumienie nie ma nic do rzeczy. Może się bujać jak fotel na biegunach, ale dlaczego sprężyny są dociśnięte na maksa??
 
Ocena sytuacji chłodnym okiem kapitana Klosa. Jasne. Wszystkiemu winna śruba mocująca rurę wydechową. Jest sporo za długa i wystaje z drugiej strony na wylot. Przy dobiciu po skoku przelazła za wahacz. Teraz go trzyma i nie pozwala powrócić do normalnej pozycji. Nie jest jednak najgorzej chyba jednak pojedziemy dalej.  Tylko, że klucze mam na samym dnie. Zamiast tańczyć z radości, że to takie niewiele co, wkurzony sprzedaje kopa. Akurat trafiło w wydech. Brzdękło, zaskrzeczało i wszystko wróciło na swoje miejsce.

Opatrzność nade mną czuwa. Gdyby nie miejsce można byłoby powiedzieć, że to bogowie, albo Allach. Ale tu jest granica nie wiadomo pod czyją ochronę się udać. Opatrzność będzie neutralna.    
 
 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 1 odwiedzający (1 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja