Pozostali członkowie ekipy zakupili etz 250. W porównoniu z moją 251 to krążowniki. Model 251 powstał poprzez obkurczenie detali 250 na ramie mniejszego sprzętu o pojemności 150. Po odkryciu tej wieści zaczynam rozumieć czemu czuję się dziwnie obejmując kolanami uszy. Nic dziwnego skoro jadę wierzchem na kocie...
Wszyscy zaczeliśmy się rozglądać za gratami na wsiaki słuczajny. Pięć tysięcy kilometrów dwudziestoparo letnia etezetką to nie zabawa. Wszystko może być potrzebne. Tłok, cylinder, spzręgło, przerywacz, dentki..... Po spisaniu najpotrzebniejszych gratów włosy staneły dęba. Co chwilę każdy jeszcze dopisywał jakąś pozycję do listy. Przecież jeszcze musimy zabrać jakieś ciuchy, żarcie, namioty, śpiwory i sprzęt biwakowy.
Zapiski podzieliliśmy przez trzy. Wyszło nam, że niezłą opcją byłby żuk jadący za nami z gratami. No ale nie mamy budrzetu jak McGregor i Borman. Rozpoczęliśmy polowanie na graty. No kucze nie daje się tego zamówić z katalogu z wysyłką. Sklepy z tego typu galanterią już powoli odchodzą w niepamięć. Możeby zakupić całą na części?
Tymczasem druga etka też przyszła do mnie sama. Jak zwykle mieląc jezorem o złombolu padło na właściwy grunt.
- Felek a chcesz 250?
- No jak nie jak tak.
- Stoi dwa lata w szklarni. Teściu chce ją na złom wywieźć.
- A zbiornik mocno zarczewiały ?
- E no taki gupi to ja nie jestem zalałem na pełno.
-Dawno?
- Ze trzy lata już stoi.
- Dobra biorę.
Przyjechałem obejrzeć cudo. Zbiornik był juz pusty. Jak na złom użytkowy, nie na chodzie cena okazała się mało atrakcyjna. Posiadała jednak coś czego nie posiadały inne zwłoki w tej cenie. Była zarejestrowana i miała dokumenty. Przywieziona padaka staneła w garażu. Według opini sprzedającego należy się jej remont. Ktoś kiedyś oferował jego zrobienie za osiem stówek. Ciekawe ile wody w wiśle upłyneło od tamtego czasu?
W niedzielę zrobiłem wycieczkę 251. Tak wokół komina. W krótkiej koszulce i trampkach. Z lekką modyfikacją, w trakcie, wyszło 180 kilometrów. W drodze powrotnej po kolejnych usprawnieniach i regulacjach osiągała setkę. Nieźle jak na zatarty motor ze świeca sklejoną distalem. W dodatku nie wymieniona od conajmniej dziesięciu lat. Co na to podręczniki serwisowe? Do domu wróciłem późnym wieczorem. Normalny człowiek rozebrałby się, wykąpał i poszedł spać.
Pozstanowiłem skorzystać z tego schematu. Rozebrałem i wyczyściłem gaźnik w świerzo nabytej 250. Stary numer z wierceniem kranika. Parę regulacji. Odgruzowanie zardzewiałego na maxa mechanizmu sprzęgła. Pięć litrow mieszanki. Akumulator z samochodu podpięty kablami. Raz, dwa, trzy i chodzi. Ja pierdziu! Chodzi! Po kilku chwilach słyszę jakieś głośne dup, nad głową. Chyba ktoś spadł z łóżka. Garaż mam na parterze mieszkalnego bloku. Rzut oka na zegarek 3:12. Teraz dopiero zobaczyłem jakąś gęstą mgłę w garażu. To chyba obłoki z oleju. Teraz chyba naprawdę pojadę już do domu.
Dzień drugi
Teraz trzeba pozałatwiać przeglądy, rejestracje, ubezpieczenia.
Przegląd przeszedł bez bulu. Natomiast z rejestracją już były problemy.
Pani z okienka przyjeła wszystkie kwity i kazała zgłosić się za cztery godziny. Luzik.
No po jakiś czasie jednak luzik już nie był taki oczywisty. Zadzwoniła pani i kazała mi zrobic kolejny przegląd. Tym razem rozszerzony o badanie pojemności i masy własnej i DMC pojazdu.
- Zaraz, zaraz, ale to nie jest nowy motor, tylko używany. Już był rejestrowany. Ja dostarczyłem do urzędu wszytkie wymagane dokumenty. Równierz świerzo wykonany przegląd techniczny. - odpowiadam pani nieco poirytowany.
- Ale ja nie mam wszystkich danych.
- Skoro Pani nie ma to dlaczego ja mam za nimi chodzić.
- Bo motor jest stary, a ja nie mam takiego w tabelkach.
- To skoro Pani nie ma to ja mam latac po jakiś tam przeglądach i za to jeszcze płacić?
- Inaczej nie zarejestruje i koniec.
Bardzo mnie to wkurzyło tymbardziej że kilka tygodni temu rejestrowałem 251 i nie było żadnych problemów.
- Wie pani co w okienku nr 1 jest dowód od drugiego podobnego sprzętu i tam powinno być wszystko. Może Pani sobie zobaczyć co i jak.
- Nic to mnie nie obchodzi.
Orzesz ty widze, że niewiele da się pogadać po dobroci. Zasadzam kosę na sztorc i nastroszony jak nosorożec szarżuję na urząd. Najpierw odbieraz stały dowód od 251 z którą jak się okazuje nie było najmnieszego problemu. Idę po papiery do 250. Pani uparta twierdzi że mam robic przegląd. Rządam rozmowy z naczelnikiem. O dziwo przychodzi. Pani wyjaśnia swoje stanowisko. Ja swoje. Akcentuje, że skoro urząd ma wadliwe tabele to dlaczego ja mam to załatwiać i jeszcze za to placić. Zwłasza, że wczoraj już raz za przegląd zapłaciłem. Jako argument koronny wyciągam właśnie odebrany dowód z okienka nr 1. naczelniek kapituluje.
- Pani Krysiu pani spisze z tamtego.
Czwartek - miesiąc do startu.
Właśnie wracam etką (250) z grila z przyjaciółmi. Miejsce było nie lada -motocyklowe. Na terenie dawnej Warszawskiej Fabryki Motocykli. Wcześniej Centralne Warsztaty Samochodowe na Mińskiej. Kolebka przedwojennej polskiej motoryzacji. Kawał historii. Dziś jedynie Warsztat Ryżego Konia i Motogumozmieniarnia - Huberta odnosi się do tradycji. Reszta z motocyklami czy motoryzacją nie ma nic wspólnego. Wracając jeszcze wstąpiłem do motocyklowego Baru na Bema.
Jadę sobie spokojnie jak wiejski listonosz. Aż tu nagle z nienacka coś zaczeło huczeć i się zrypało. Motor zgasł. Mimo prób odpalenia nic nie dało rady. O rzesz kurcze. To samo miejsce gdzie 251 umarła z powodu zapchanego kranika. Tym razem jest gorzej. Motor nie żywy. Organizuje jakąś pomoc. Tym razem sam nie dam rady. Po kilkudziesięciu minutach przybywa Piotrek.
Nie ma ze sobą linki. Próbujemy. Łapię ręką za uchwyt pasażera u Pitera i próbujemy improwizować hol. Mam wyrzuty sumienia bo nie mam na ręku czerwonej wstążeczki wymaganej przepisami. Właściwie to nie wiadomo czy rekę kierowcy należy uznać za hol miękki? A może to już podchodzi pod sztywny. Opanowując przyspieszenia i zwalnianie udaje nam się dociągnąć do garażu. Obaj robiliśmy takie holowanie pierwszy raz. Kiedyś ciągnołem motor na pasku od spodni, ale za rękę jeszcze nigdy.
Nie byłbym sobą gdybym choć nie spróbował zobaczyć co się stało. Liczyłem na uszczelkę pod głowicą. Niestety prawda była dużo gorsza. Wybuchł silnik. No nie będzie łatwo. Kapitalka jak nic. Będzie z tym trochę roboty.
Do startu trzy tygodnie a po wybuchu huk roboty.
We czwartek nie udało mi się zdjąć cylindra. Trzeba wyjąć silnik z ramy. No może dałoby się coś wykombinować, ale się poddałem. Z silnika leje się olej na wszystkie możliwe strony. Nie będe kombinował. Wyrzucam cały. Przy okazji zajrzy się tu i tam. W piątek tuż przed północą silnik leży na stole rozebrany na kawałki. Oglądam cylinder. Po wybuchu wszystko się może zdarzyć. Na szczęście nie jest aż tak źle. Będzie jeszcze żył.
W sobotę wiozę cylinder do szliferza. Patrzy, cmoka, drapie się po głowie. Drugi szlif może wyda. Na środę.
W poniedziałek zabieram się za moją rozbabraną masakrę. Do północy wszystko jest usmarowane tyfusem. Stół i podłoga w garażu. Spodnie, koszulka i ja cały. Za to silnik i przyległości są w miarę czyste. No niestety moi poprzednicy nie popisali się zbytnią kulturą techniczną. Połówki silnika i dekle które powinny być składane na styk bez uszczelek, szczelne to nie będą już nigdy. Nie otwiera się takich rzeczy wbijając między nie śrubokręta. Sprzęgła nie da się zdjąć. Gwint na zabieraku służący do ściągania ze stożka wału w większości nie istnieje. To co się dawało próbowałem zeszlifować wiertarką dentystyczną. Ale szło słabo. Koniec końców postanowiłem zarzucić temat.
Wtorek Motur na pakę i wiozę do spawacza. Przy rozbiórce silnika okazało się, że rama jest pęknięta. Dobrze, że teraz to znalazłem. Na Węgrzech albo w Rumuni miałbym się z pyszna szukając spawaczesku czy jak on tam się nazywa. Przy okazji wyprostowałem to wieśniackie zadarcie zadupka z lampą patrzącą na księżyc. Potem jeszcze na myjnie. Opitole to wodą pod ciśnieniem, to nie uwalę się jak wczoraj. Jeszcze naprawiam tulejkami powyrywane gwinty w karterze.
Środa. Odbieram od szlifierza cylinder. Zgadnijcie; gdzie spędzam uroczy wieczór? Dziś przed północą jestem już w łóżeczku. Silnik poskładany siedzi w moturze. Mało tego odpalony i gada. Jutro jeszcze podpięcie napędu i kosmetyka. Zostaną mi jeszcze trzy tematy. Elektryka, jakaś improwizacja bagażnika i docieranie.
O ja cię ... zakloł szpetnie w narzeczu warcholskim felek. Dziś 327 odwiedzin na mej stronie. Co wy w tym widzicie? Cóż takiego się wydażyło? Czyżby się wam to spodobało ?
Dziś posunąłem się do przodu bardzo niewiele. Właściwie prawie nic. Odwiedzając mą samotnie gdzie zamierzałem spędzić kolejny upojny wieczór z mą etezetą odkryłem dwie rzeczy. Właściwie tę drugą odkryłem już wczoraj. Ale o tym za chwilę.
Pierwsza; Spora i to całkiem spora, plama oleju pod silnikiem . Łożesz ty. Zakloł felek w narzeczu warcholskim. Pewnie nie udało się zakleić odpowiednio właściwie podziabanych karterów silnika edzi. O ja smutna pipa. Nie udało mi się tego dokonać. Niedługo po tym jak się pogodziłem z tym, iż muszę wyciągać silnik i rozbierać go od nowa nadjechał Wader z Januszem. Trochę pogadaliśmy. W trakcie rozmowy wpadłem na jeden zacny, choć szatański, pomysł. Sprawdzę z kąd aby cieknie. UUUUU z pod korka. Pewnie uszczelka zmechrana i nie trzyma. Położę Edzie na boku o spróbuję uszczelkę naprawić. Zamiast położyć zaczołem sprawdzać co i jak. Nie jestem cham nie przerwałem konwesacji ani na chwilę. U trakcie wizji lokalnej okazało się, iż uszczelka owszem nie trzyma. Gdyż albowiem korek jest niedokręcony, a jedynie załapany paluszkami. A olej sobie kap kap robi z koreczka.
Druga sprawa; Zarąbali mi łańcuch. Warcholstwo. Nie udało mi się składać edzi dalej gdyż abowiem bo poniewarz nie miałem łańcucha. Dzida do roboty zajrzeć do furgona i łańcuch przywieźć. We furgonie łańcucha nie było. Jasne położyłem go w celu odsączenia wody na myjni. Nietety nie znalazłm tam mojego łańcucha. Normalnie dziadosto. Dwa dni nie uleżal na myjni. Ktoś najnormalniej w świecie go zajumał. Po co ? Nie wiem. Przecież bez spinki nie da rady ozdobić czyjegoś owłosionego torsu. Dzwoni telefon. - Felek o której będziesz? W słuchawce brzmi głos sąsiada. Piotruś to przesympatyczny gość choć Gieesiarz.
Normalnie nie miałem siły mu odmówić. Zanabyłem w lokalnym sklepie atrybuty odwiedzin sąsiada i udałem się z wizytą na grilowanego na balkonie łosia. Może to był łosoś. W każdym razie jakoś tak podobnie. Po tym miałem się udać niechybnie do garażu. Łańcuch jakiś założyć i zakończyć elektrykę. Niestety Piotruś chaniebnie i podstępnie mnie wykończył. Zasnąłem na jego kanapie. Ale nie chrapałem. Wiem tylko, że przed zaśnięciem dzwonił Miron/Mirelka. Proponował, że zwiąrzemy gieesiarza sznurkiem od snopowiązałki. Uwaga dla niezorientowanych; Gieesiarz to właściciel posiadacz BMW GS coś tam coś tam. Taki szpanerski i drogi motur. Niestety Miron ze sznurkiem się nie pojawił. Wobec tego mogłem jedynie Piotra połechtać słownie. Wiesz Piotrek ja też posiadam niemiecki motor. Nie widzę różnicy. Więc po co przepłacać.
No dobra. Piątek też mi jakoś nieszczególnie z sukcesami poszedł. Przytargałem z domu łańcuch. Już chyba z dziesięć lat po szafach go upychałem. Przyda się. Wyglądał na pierwszy rzut oka prawie okej. No na pierwszy rzut. Przy próbach założenia nie wyszło już tak dobrze . Wszystko wskazywało na to, że rozmiar pasuje. Tylko jest za krótki, jakieś dwa ogniwa. Trochę się zajerzyłem. Potem przyjechał Grzesiek z kolesiem. No i zaczeły się gadki o wszystkim. Robota staneła. Koniec końców wylądowaliśmy w domu. I roboty nic nie popchnęłem do przodu. Znowu wylądowałem u sąsiada gieesiarza. Piątek wieczór trzeba było odfajkowac pod znakiem kontaktów towarzyskich.
Za to w sobotę rano Grzesiek obiecał kupić łańcuch, a ja zobowiązałem się zrobić mu łożysko w kole. Kurcze nie jemu jednemu to chyba obiecałem. No cóż wyjąć łożysko i włożyć wydaje się sprawą prostą. Jak zwykle proste rzeczy się nieco komplikują. W tym przypadku łożysko jest w kawałkach. Te kawałki trzeba wydłubać. Co prostem nie jest. Koniec końców łożysko załatwione. Grzesiek przywiózł łańcuch. Identyczny jak ten co miałem. Czyżbym miał inne zębatki. Pan w sklepie zapewniał, że wszystkie etezetki miały identyczny łańcuch.
Przyglądam się wszystkiemu co się da. Jassssne. Regulacja naciągu nie jest ustawiona do końca. Teraz dopiero okazuje się ze wczoraj miałem dobry łańcuch. Tylko zapału i wnikliwości nie starczyło. Trudno. Po złożeniu wszystkiego odpalam i ruszam na jazdy. Nuda panie. Nic się nie dzieje. Żadnych wybuchów, zacierów, czy innych komplikacji. Do wieczora zrobiłem około sto kilosków. Około bo wysiadł mi szybkościomierz. Teraz oba zegary mam martwe. Obrotomierz nie działał od początku.
Koledzy umawiali sie na jakieś latanie offrołdem, a potem miało być ognicho, kiełbaski i takie tam różne. Co tak będę jeżdził sam, jak ta smutna pipa. Podłącze się pod to ognisko, gdy oni będą się w tym ofrołdzie taplać po osie. Jak pomyslałem tak zrobiłem. Tyle, że w miejscu gdzie się umawiali już nikogo nie było. Telefon do sprawcy zamieszania.
- Co jest kierownik? Stercze tu jak smutna pipa i nikogo nie ma?
-Felek my się tam zmawialiśmy dwie godziny temu.
- No dobra a gdzie do licha teraz jesteście?
- Wiesz pycimy ofrołdem. Hardkor jest.
Tu padło dość szczegółowe wytyczenie trasy dojazdowej do aktualnej pozycji. Zapiąłem jedyne i wine. Dopadam do miejsca gdzie należało opuścić asfaltowe szlaki. Wpadam na szutrowe dróżki. Spoko dalej już mi nie trzeba tłumaczyć. Leśne ścieżki są tak zryte kostkowymi ofrołdowymi oponami, że żadne tłumaczenie nie jest mi potrzebne.
Dziduje śladem zrytej ścieżki. Wypadam z lasu na polankę. No chłopaki ful profeska. Mucios enduros, kaski i zbroje. Takie jak mieli rycerze tylko z zrobione z plastiku. Opony jak na księżyc. Po dodaniu odpowiedniej ilości gazu na jedynce ryją glebę na maksa. W sumie jakby ruszyć głową to niezłą kapustę dałoby się zarobić. Wykop pod kabel czy pod rurę w kilka minut możnaby taki wykopać, że hej. Łopatą to robota na dwie dniówki. I ja w to towarzycho wypadam z lasu na Etezecie. Nie dość, że skok zawiesznia i prześwit urąga wszelkim standartom ofrołdu to jeszcze ja....
No co ja ? No wyglądam jak wiejski motocyklista. W tiszercie, dzinsach i trampeczkach spiętych trytytką zamiast sznurowadeł. Rzadnych cyborgowych kolanek, pancernych buzerów, kasków enduro. No co mam powiedzieć jestem wiejskim motocyklistą i już. Za to w błocie dawałem radę za nimi nawet na dwudziestoletnich szosowych oponach pneumant. Koniec końców ogniska nie było bo ofiik ujeżdziliśmy do końca i zbierało się na ostrą pompę. Postanowiłem sie urwać z dalszej imprezy i zdążyć do domu zamin te ciężkie ołowiane chmury zmaterializują się ulewnym deszczem.
Zanim jednak dojechałem do domu troszkę zmienilem plany. Jurek z Olą w tygodniu zapraszali mnie na sobotę na ognisko. Czemu nie. Teraz mogę się wyżywać towarzysko. Halo Olka ? Podobno urzadzacie jakieś upalanie offrołdem. Właśnie przybyłem ćwiartką w dwusówie. Co wy na to ? Witamy w gronie KaTeMowców. No dobra już otwieram. Felek czymś ty przyjechał????