Nawigacja |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Miłe złego początki czyli jedziemy do Katowic |
|
|
Tyle wrażeń na raz i nie wiem czy choć połowę zapamiętałem. Teraz po kilku dniach spróbuje odtworzyć co i jak było.
Wstaje rano nakręcony jak atom w cyklotronie. Zaczynam się pakować. Wszystko idzie jak trzeba. To znaczy wcześniej miałem plan aby zrobić listę; co mam zabrać. Miałem. Jakoś nie wyszło. Teraz pakuje się jak zawsze. Najpierw wybieram tylko to co najbardziej potrzebuję. Potem okazuje się, że to za mało. Dorzucam jak leci. Żeby przekonać się, że to się nie zmieści. Potem odwalam jakieś rzeczy. Jak zawsze, okazuje się, że połowę rzeczy wziąłem zupełnie niepotrzebnie, a iluś tam rzeczy zapomniałem. No cóż nikt nie jest doskonały. Zaraz, zaraz a ja ?. Mniejsza o większość.
Dwie puszki makreli, dwie tuńczyka. Oczkowa 21 i 18. Pięć litrów oleju do benzyny. Trzy tiszerty, sweterek na dopchanie. No dobra, jeansy też się przydadzą. Nie będę paradował w motocyklowych pancernikach po bulwarach Istambułu. Przerywacz i zimeringi do lag. Zabytkowa świeca made in GDR. Try pary gaci i serbski kapelusik. O kurde zapomniałbym śpiwora. Łańcuch napędowy i materac dmuchany. A i pompka, nie będę przecież dmuchał go ustami, bo umrę na astmę. Kurde, aparat, bo lubię robić zdjęcia. Specjalnie kupiłem z myślą o wyjeździe. Stary poległ na poprzedniej wyprawie. Nie zdążyłem przeczytać instrukcji obsługi, ale jakoś to będzie. Zresztą kto by przeczytał taką grubą księgę. Chyba jest większa od samego aparatu.
Dzwoni telefon.
- Nie wpadłbyś na chwile do roboty?
- No spadaj, na urlopie jestem.
- Ciężka sprawa jest........
- No dobra, ale tylko na chwileczkę....
Błąd. Jak się ma miękkie serce, trza mieć twardą dupę. Już widzę, że nie zdążę do Sękocina na czas. Na szczęście udaje się opędzić sprawę dość szybko.
Wpadam do garażu zamieniam teleporter na ETZetkę. Jeszcze zabieram litr oleju do amortyzatorów i suwmiarkę. A, jeszcze ściągacz do sprzęgła. Właściwie nie wiem na co mi on i tak nie zdejemę sprzęgła bo jest przespawane do wału. Może się chłopakom przyda. Co by tu jeszcze ......? Próbnik elektryczny. Nie wiadomo na co, ale dużo miejsca nie zajmie. No dobra jeszcze latarka.
Zapinam jedyne i wine. Wypadam na trasę toruńską. Byle tylko minąć to miejsce gdzie już tyle razy stawałem. To tylko pół kilometra od garażu. Udało się. Nie będzie źle. Dojeżdżam do domu po kufer z gratami. W domu nie chce zapalić. Trochę się spociłem męcząc kopniak. W końcu się udało. To też przyjmuje za dobrą wróżbę. Jak są problemy na początku to potem ich będzie mniej....
Wracam na toruńską. Gość w wielkiej ciężarówie spycha mnie na ścianę ekranu. Ło żesz ty smutny pacanie ..... Uszedłem z życiem. Znowu dobry znak. Dopadam do krzyżówki z Krakowską. Jakie to cudowne poruszać się moturem, a nie stać w korku samochodem. Zanim zmieniają się światła jestem w pierwszym rzędzie. Raz, dwa, trzy Etezeta zanim się nakręci trochę mija - w porównaniu do japonii oczywiście. Ale wśród puszek i tak jestem pierwszy.
Na jednym ze świateł podłącza się gostek na japońskim plastiku. Zmierzył mnie od góry do dołu zapiął ze szczękiem trybów jedyne. Zapaliło się zielone i......został z tyłu. Na drugich światłach to samo. Jak nakręcić Mzete powyżej trzech i pół tysięcy obrotów to udaje się nią ruszyć nie najgorzej. Mimo, że japońskie czterosuwy ciągną z dołu jak Roventy, to Gostek najwyraźniej nie ogarnia tej R jedyny.
Po szóstych batach z pod świateł już się do mnie uśmiecha. Chyba zeszło mu ciśnienie. Po dziesiątych już jesteśmy kumplami. No cóż takie życie. Na szacunek trzeba sobie zasłużyć. Za to ja czuje się jak Mad Max. Faceci to dzieci .... A czym różni się mężczyzna od chłopaka Ceną zabawek. Znaczy ja w tym duecie jestem chłopakiem. Trudno ocenić wiek po samych oczach i nosie, ale faceci w moim wieku rzadko latają takimi maszynami jak R1. Ostateczne starcie przed tablicą Sękocin. Nie szybkością, a sprytem załatwiam kolegę po raz kolejny. Machamy sobie na pożegnanie jak starzy kumple.
Podjeżdżam do Mirelki i Mazurka. W sumie to nie jestem jakoś masakrycznie spóźniony. Za to chłopaki ... no cóż. Mirelka jeszcze grzebie w elektryce, Mazurek się pakuje. Luzik ja mam czas. Jeszcze zbieram autografy na drogę. od Tomka Kędziora, Magdy i od Pana Dyrektora. Krzyśka spotkanego onegdaj na przełęczy Cumtu w Rumunii.
Z jakimś godzinnym opóźnieniem ruszamy. W chwili gdy wyjeżdżamy na drogę zaczyna padać. Ale cicho być. Znowu dobra wróżba. Jak się wypada to potem nie będzie. Na dojazdówce znowu starcie z Tirowcem. Spycha mnie na pobocze. W prost w objęcia przydrożnej grzybiarki.... Cicho być. Nie takie rzeczy się widziało. Byle bazyliszek nie jest w stanie mnie w kamień zmienić.
Napieramy na Katowice. Z grubsza udaje się utrzymywać prędkość w okolicy 90 na godzinę. A przynajmniej wtedy tak mi się to wydaje. Po konsultacji z Mironem okazuje się że to raptem 80 według GPS. Ale puki tego nie wiem, czuję się jak 'Rider of The Storm" jakieś 50 kilometrów od Sękocina zatrzymuje nas korek. Mijamy go poboczem. Na przedzie stoi Pan posterunkowy i nie puszcza nikogo.
-Może pojedziemy sobie bokiem ?
- Nie można
- A rowem
-Też nie można
Brzmi groźnie. Panowie elektrycy przeciagają kable zerwane przez coś tam. Właściwie nie wiem przez co, ale po kilkunastu minutuch ruszamy dalej.
Jedzie się fajnie gdyby nie stada ciężarówek. Jadą podobną prędkością co my. Doganiając takiego Tira z tyłu wydaje się nam, że wciągniemy gościa nosem. Do czasu, aż nie zrównujemy się z nim. Wtedy podmuch powietrza z frontu zatrzymuje nas w miejscu. Wszystko dobrze gdy się udaje. Z jednym takim pod Piotrkowem się nie udało. W trakcie gdy właśnie wydawało mi się, że gostka wciągnę i pokonam.... Pokonał mnie zacier.
Silnik zatarł się i basta. Chwile leciałem na luzie i gdy już wydawało się, że najgorsze mam za sobą spróbowałem odpalić i .... zatarłem po raz drugi. Jeszcze trochę lotu na luzie i udało sie zapalić.
Tankujemy zbiorniki i brzuchy. Lekkie korekty ustawień i dalej w drogę. Wpadamy do Częstochowy. Przerwa na coś ciepłego, bo upał zelżał. Chwilę po nas wjeżdża na stacje kilka motorów. Wyprzedzały nas po drodze. Jeden gostek zapycha sztukę.
Złapał kapcia. Coś tam kombinują. Wyglądają na słabo kumatych. Na stacji widziałem pianki. Mówie im, że są pianki i żeby taką wbić jak wyciągną gwoździa. Kupili piankę, ale mówią, że nie mogą znaleźć gwoździa. Kurcze jak nie mogą. Idę zobaczyć sam. Co ja nie dam rady???? No i nie znajduje gwoździa. Za to znajduje przetarte na wylot płótno. No czegoś takiego to jeszcze nie widziałem. Ruszać w drogę na czymś takim ??
Jedziemy dalej. Wyjeżdżamy z Częstochowy, ale nie ma Mazurka. Czekamy, ale go nadal nie ma. Mijają nas pierwsze złombolowe auta. Miron wraca po Michała. Ja czekam na widocznym miejscu, żeby nie przeleciał w międzyczasie. Wrócił do stacji i z powrotem, ale Go nie było. Normalnie się zgubił. Czekamy, dzwonimy, ale nic. Po jakimś czasie decydujemy się jechać dalej. Ujechaliśmy już trochę. Dzwoni. Okazuje się, że jest w Będzinie. Sporo przed nami. Nie dość, że się zgubił. Zostawił nas. Myśmy go szukali. To się jeszcze rzuca. - Łoch żesz ty smutny pacanie. Nie jesteś juz naszym kolegą.Według niego to my wszyscy jesteśmy sieroty i to myśmy się zgubili. On nie. Temu panu już dziękujemy.
Lecimy dalej. Do Katowic dopadamy o zmroku. Odnajdujemy cegielnie w której jest Czekin. Uścisk dłoni z kierownictwem. Bardzo się cieszą, że jedziemy motorami. Dostajemy numery startowe i naklejki rajdowe. Udajemy się do akademika na nocleg. Na miejscu spanie odwleka się nieco w czasie. Inni rajdowcy też tu mają spać. Czas na integracje między załogową.
|
|
|
|
|
|
|
Dzisiaj stronę odwiedziło już 11 odwiedzający (12 wejścia) tutaj! |
|
|
|
|
|
|
|